Szczęście to podążać we własnym kierunku. Własnym to znaczy niewymuszonym żadnymi zaleceniami czy zwyczajami społecznymi. Nienarzuconym przez żadne osoby, które pomimo, że życzą jak najlepiej, to jednak zawsze… życzą z własnej perspektywy. A to z kolei oznacza, że rozwiązania, metody czy działania sugerowane przez najbliższych zazwyczaj są najlepsze… ale tylko dla nich.
Szczęście to wysłuchiwać rad. Owszem, naturalnie! Wysłuchiwać z uwagą, okazując czas i szacunek drugiej osobie, tym samym dzielić się z nią swoimi przemyśleniami. I następnie przefiltrować otrzymane rady przez własne potrzeby, doświadczenia i cele. I dopiero po tym stwierdzić, czy tak – jak najbardziej wpisują się w wizję mojego życia!, czy też nie – absolutnie od niej odstają. Stwierdza się to bardzo łatwo – wystarczy odpowiedzieć sobie, czy na myśl o tym wskakuje łagodny uśmiech na twarz, czuję się przyjemnie i już nie mogę doczekać się realizacji? Czy też odwrotnie – jakiś niewytłumaczalny dyskomfort pojawia się w samym środku, jakaś chęć modyfikacji, jakieś wątpliwości. Wtedy pewnikiem, że dana sugestia stoi w sprzeczności ze mną samą, czyli jednocześnie – nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem.
Szczęście to słuchać siebie w takich momentach.
Słuchać się ze środka – z serca, z brzucha,
z wewnętrznego przekonania.
Słuchać intuicji i zapewniać sobie
pełen komfort przy podejmowaniu
każdej decyzji.
Wówczas – choćby odbiegała o kilometr
od spodziewanych / oczekiwanych / standardowych / powszechnie stosowanych – taka decyzja, podjęta w absolutnej zgodzie ze sobą, będzie najlepszym dobrem, jakie mogę sobie podarować.
.
Wówczas taka decyzja będzie jedną z wielu, które kształtują każdy dzień, każda minutę mojego życia. Które, jedna po drugiej, układają się w drogę, jaką podążam, z zakrętami, z nierównościami, zawsze we własnym kierunku – do własnego celu. Własnych marzeń i wizji, planów i punktów. Odhaczanych kolejno, wzbogacających doświadczeniami i składających się na… piękne, wymagające, szczęśliwe życie!